Waluta*.
(Adam Krzyżanowski)
Rzekomo magiczne słowo. Ludzie często przytaczają powiedzenie angielskiego męża stanu o trójcy zjawisk, zdolnych wywołać obłędne zamącenie pojęć. Miłość, metafizyka, waluta - oto "niezbadane puszcz litewskich przepastne głębiny". Miłość, metafizyka i waluta może mają punkty styczne, ale chyba inne. Waluty nie zaliczam do nierozwiązalnych zagadek. Przeciwnie, wydaje mi się problemem jasnym i prostym. Zamieszanie pojęć przypisuję nie zawiłości zagadnienia, a raczej obawie spojrzenia w oczy prawdzie, demaskującej chęć używania tanim kosztem, wzbogacenia się materjalnego i kulturalnego bez wysiłku, bez oszczędności. Drożeją towary i pieniądze zagraniczne (gotówkowe, czyli waluty, i wierzytelności na nie opiewające, czyli dewizy). Dlaczego?
Rozwiązanie zagadki ułatwia stwierdzenie z całą stanowczością, że nikt, nie wyłączając państwa, nie może więcej wydać, niż zainkasował. A jednak już przed wojną koncesjonowane banki emisyjne puszczały w obieg banknoty. Stwarzały pieniądz, którym płaciły. Wówczas chodziło o stosunkowo małe kwoty. ziś powszechną zwraca się uwagę, że państwa o pustym skarbie ratują się wybijaniem pieniędzy papierowych. Wbrew pozorom ten sposób finansowania wojny jest tylko pozornym wyjątkiem od zasady: "Z próżnego nikt nie naleje". Osoba prywatna, fizyczna i zbiorowa, zdobywa środki utrzymania zarobkowaniem, ewentualnie pożyczaniem. Państwa postępują podobnie. Właściwością, która wyodrębnia ich gospodarkę od prywatnej, jest przymusowy zabór dóbr, posiadanych przez poddanych, czyli zasilenie skarbu podatkami w najobszerniejszem tego słowa znaczeniu. Wybijanie pieniędzy papierowych nie jest niczem innem, jeno ukrytym podatkiem.
W chwili wybuchu wojny wydatki pieniężne państw wojujących znacznie wzrosły. Podniesiono żołd żołnierzy i oficerów. Zwiększono ich liczbę. Wypłacano wielkie sumy za żywność, za materjał i broń, potrzebną wojsku. Nie wystarczały dochody z przedsiębiorstw i podatków. Trzeba było zaciągnąć pożyczki. Apel do tych, którzy posiadali już wybite pieniądze, nie był całkiem bezskutecznym. Nie zapewnił jednak dostatecznych funduszów. Państwa zaraz z początkiem wojny zwróciły się do banków emisyjnych o pożyczki. Inne osoby i organizacje w państwie mogą wypożyczyć tylko tyle, ile mają w kasie. Specyficznem znamieniem banków emisyjnych jest nadany im przez państwo monopol puszczania w obieg pieniędzy. Gdy chcą pożyczyć, a nie mają pieniędzy, wybijają nowe. Banki emisyjne pożyczyły państwu tyle, ile zażądało. Dlaczego płaciły banknotami banków emisyjnych? Chciały wywołać wrażenie, że ciągle jeszcze płacą dawnym pieniądzem, do którego ludność przywykła, pieniądzem papierowym, wymienialnym na złoto. Banki pożyczały państwom banknoty formatu przedwojennego, ozdobione dawnym rysunkiem i napisem. W rzeczywistości całkiem inne. Dawne były każdej chwili płatne w złocie. Nowe oczywiście nie mogły być wymienialne na złoto. Wobec pomnożenia ich liczby nie starczyłoby drogocennego kruszcu. Państwo z chwilą wybuchu wojny zniosło obowiązek wypłacania złotem. Zachowało pozory, bo "mundus vult decipi"**.
Koszt wybicia banknotów z początkiem wojny był
minimalny. Stanowił "une quantite negligeable"***. Zdawałoby się zatem, że
rozwiązano problem alchemji, że państwo może płacić z niczego. Po dziś
dzień nie brak ludzi, którzy nie uprzytomnili sobie niemożliwości
podobnego stanu rzeczy, a przecie nie wahają się wygłaszać i drukować
pseudouczonych wywodów monetarnych. Zachodzi pytanie, komu państwo zabrało siłę kupna, którą w formie niewymienialnych banknotów uszczęśliwia żołnierzy, urzędników, swych dostawców i wierzycieli? Mnożenie pieniędzy wywołuje drożyznę. Tym sposobem państwo jednym zabiera, drugim daje. Dla uspokojenia szerokiego ogółu władze bezskutecznemi środkami zwalczają drożyznę. Bezskutecznemi, bo przecie właśnie drożyzna jest ich głównym sposobem finansowania wojny. Także i pod tym względem postępją zgodnie ze wskazaniem "mundus vult decipi". W średnich wiekach zabierano srebra kościelne, majątki fundacyjne na cele wojenne. Dziś odbywa się podobny proces w formie bardziej wyrafinowanej, mniej szczerej. Nie zabrano Akademji krakowskiej kilku miljonów listów zastawnych, któremi zawiaduje. Nie zabrano ich zakładom ubezpieczeń, kasom sierocym, kasom kasom oszczędności, ludziom, którzy lat wiele ciułali ciężko zapracowany grosz do grosza, ażeby sobie zapewnić spokojną starość lub posag córce. Ale ich skarby topniały, początkowo wolno, później coraz szybciej i bezpowrotnie. Rosła ilość pieniędzy, a wraz z nią drożyzna. Siła kupna, rozdawana przez państwo w formie pieniądza, pochodzi z jej zaboru wierzycielom wszelkiego rodzaju, oraz osobom, które nie są w stanie podnieść swych dochodów w stosunku, odpowiadającym deprecjacji pieniądza. Państwo nie oszczędza
własnych wierzycieli. Gdy nie ma pieniędzy, może zawiesić wypłaty. Dzisiejsze
państwa wolą ratować pozory. Szukają wyjścia w wywoływaniu drożyzny. Płac
procenty, a nawet zwracają długi. Wybijają na ten cel albo każą wybijać bankom
emisyjnym nowe pieniądze papierowe. Zwracają wierzycielom znacznie mniej siły
kupna, niż od nich wypożyczyli, bo płacą w pieniądzu zdeprecjonowanym. Nie
bankrutują formalnie, ale materialnie, w myśl wskazania, które już kilkakrotnie
w tym krótkim artykule wymieniłem,, jako miarodajne dla wojennej polityki
finansowej.
Czy jednak istotnie
emisja pieniędzy wywołuje drożyznę towarów, walut i dewiz, oczywiście wzajemnie
uwarunkowaną? Twierdzenie, wedle którego wahania w ilości pieniądza „ceteris paribus
conditionibus” zmieniają proporcjonalnie jego wartość, jest nieomal truizmem. W
razie pomnożenia ilości pieniądza jego wartość czyli siła kupna musi spaść.
Drożyzna musi być w stopniu ściśle odpowiednim wynikiem pomnożenia ilości
pieniądza, o ile inne warunki kształtowania się cen towarów pozostają
niezmienione. Temu rozumowaniu można zarzucić tylko jedno: Niczego nie
wyjaśnia, boć przecie nie tylko ilość pieniądza, ale wszelkie inne
współczynniki kształtowania się cen
ulegają ciągłym, co gorsza nieobliczalnym zmianom. To prawda. A jednak śmiem
twierdzić, że teorja ilościowa wyjaśnia zjawiska lepiej, niż inne sposoby ich
tłumaczenia. Przeciwnicy teorii ilościowej najczęściej w spadku produkcji
dopatrują się przyczyny drożyny. Produkcja spadła o 20, o 25%. Opowiadałaby
temu zwyżka cen o 33, o 50%. W rzeczywistości drożyzna dosięgła setek, a nawet tysięcy
procentów. Wszystkie współczynniki kształtowania się cen uległy wahaniom po
wybuchu wielkiej wojny, ale jakże drobnym w porównaniu z wielkością zmian w
ilości pieniądza.
Puszczenie w obieg nowych pieniędzy odbiło
się różnem nasileniem drożyzny w różnych państwach. Obok wielkości nowych
emisyj najbardziej zaważyła na szali wypadków ich tezauryzacja. Jest rzeczą
jasną, że wycofanie z obiegu pieniędzy przez tych, którzy je otrzymali,
zmniejsza tę ilość pieniędzy przez tych, którzy je otrzymali, zmniejsza tę
ilość pieniędzy, która stanowi siłę kupna, podbijającą ceny towarów, walut i
dewiz. Chłop, przechowując w skrzyni, przeciwdziała drożyźnie.
~*~
Wymieniane bywają
często inne przyczyny spadku naszej waluty. Ci, którzy wysuwają je naprzód,
zapoznają, że są pochodnem zjawiskiem w stosunku do ilości pieniądza.
Zwolennicy mniemania, że wartość pieniądza wobec towarów zależy przedewszystkiem
od wahań w ich produkcji, wyjaśniają wartość pieniądza miejscowego w stosunku
do zagranicznych stanem bilansu płatniczego. Kurs walut obcych jest oczywiście
wyrazem popytu i podaży, czyli odzwierciedleniem bilansu płatniczego. Cóż
jednak rozstrzyga o jego ewolucji? Czy popyt za dolarami mógłby objawić się tak
silnym wzrostem ich kursu, gdyby rząd nie powiększał ciągle podaży marek? Gdyby
ich ilość była równie mało zmienna, jak ilość dolarów, stosunek jednych do
drugich nie mógłby ulegać znaczniejszym wahnieniom. Dolar rzekomo dlatego idzie w górę, ponieważ istnieje silne zapotrzebowanie
towarów, nabywanych zagranicznym pieniądzem, a wywóz naszych jest mały. To
także jest prawdą, ale samo przez się nie wyjaśnia zwyżki obcych walut. Głód żebraka,
który napróżno wyciąga rękę po jałmużnę, wcale nie podnosi ceny chleba. Podnosi
ją chęć kupna człowieka chorego z obżarstwa, ale zdolnego i chętnego zapłacić
bieżącą cenę targową. Zapotrzebowanie
zagranicznych środków płatniczych mogło wyrazić się ich znaczną zwyżką tylko
dzięki wzrastającej podaży marki.
~*~
Zagranica
niechętnie udziela nam kredytu, ale jest odbiorcą marki polskiej. W jej oczach
ryzyko kredytu nie znajduje dostatecznego zrównoważenia w wysokości procentu.
Jest jednak odbiorcą marki, bo liczy na jej zwyżkę. Ma do niej raz mniejsze,
raz większe zaufanie. Czyż zmiany w kursie walut obcych nie są wyrazem
mniejszego lub większego zaufania do
marki, do siły gospodarczej państwa i społeczeństwa, posługującego się nią jako
środkiem płatniczym? Bezwątpienia zaufanie
jest doniosłym współczynnikiem w kształtowaniu się bilansu płatniczego.
Wywiera duży, choć mało uchwytny wpływ na popyt i podaż marki. Przyłączenie do
Polski części Górnego Śląska zwiększyło zaufanie do nas. Powstrzymało szereg
ludzi od sprzedaży polskiej marki. Innych zachęciło do jej zakupna. Cała rzecz w
tem, żeby utrwalić korzystne nastroje. Dalsza nadmierna emisja zachwieje
zaufaniem. Obniży kurs naszej marki. Zaufanie w ostatnim rzędzie zależy od
ilości pieniędzy, puszczanych w obieg.
Bardzo popularne
jest hasło szukania w spekulacji kozła ofiarnego. Opinja publiczna, która
ciągle domaga się nadmiernych wydatków, zamiast uderzyć się w piersi, zamiast
przyznać: „mea culpa, mea maxima culpa”, oskarża spekulantów o wywoływanie
spadku marki. Ludzie kupują dolary, ażeby zarobić, a nie dla przyjemności
kupowania. Będą je sprzedawali, będą grali na zniżkę dolara, czyli na zwyżkę
marki, jeżeli to postępowanie okaże się korzystnem. Oskarżyciele spekulantów o
wywoływanie zwyżki dolara nie przyznawali im zasługi znacznego obniżenia jego
kursu, które nastąpiło z końcem 1921
roku. Jeżeli oskarżenie było słusznem, byłaby także uzasadnioną pochwała.
Oczywiście jedno i drugie stanowisko jest pozbawionem podstawy. Przed wojną nie
było spekulacji w walutach. Nie opłacała się z powodu racjonalnej polityki
finansowej państw. Z chwilą wybuchu wojny państwa podjęły nadmierne emisje pieniędzy papierowych i stworzyły w ten sposób warunki spekulacji.
Śmiem twierdzić, że kupowanie dolarów jest zasługą wobec gospodarstwa społecznego. Jego rozwój jest niezbędnie uwarunkowany oszczędnością i ubezpieczaniem się. Ani jednego, ani drugiego nie można urzeczywistnić przez kupowanie walut deprecjonujących się. Właśnie dlatego nie podzielam oburzenia tych, którzy mniej lub więcej szczerze rzucają gromy na nabywców obcych walut. Rząd i P. K. K. P. zbłądzili, nie kupując dolarów w maju 1921 r., wtedy, gdy stały poniżej 1000 Mp. Obecnie P. K. K. P. dobrze robi, nabywając je w cenie od 3000 do 4000 Mp., nie czekając na dalszą zniżkę, nie obawiając się zarzutu, że w ten sposób przeciwdziała dalszej zniżce dolara, zwyżce marki. Rząd i społeczeństwo potrzebują dolarów po wzrastających kursach zapobiegają wywiezieniu ich zagranicę. Zatrzymają je w kraju. Pomnażają nasze bogactwo społeczne. Ztezauryzowane obce waluty muszą wypłynąć na wierzch z chwilą przejścia do racjonalnej gospodarki skarbowej i zwyżki marki, a wówczas oddadzą nam cenne usługi. Ci, którzy skupują dolary, oszczędzają i ubezpieczają się w mniej więcej stałej walucie, a więc w walucie do tego celu odpowiedniej. Póki państwo nie postara się o stabilizację naszego pieniądza, trudno żądać, aby ludzie oszczędzali i ubezpieczali się w markach. Grożą im straty, których chcą uniknąć nabywaniem obcego pieniądza. Wyśrubowanie kursu dolara obudziło ze snu społeczeństwo. Wywody uczonych i moralistów o zaletach oszczędności w gospodarce publicznej są mało skuteczne. Nasza opinja publiczna rozumie dopiero wtedy, gdy wypadki walą pałką w łeb. Gdyby społeczeństwo wcześniej spekulowało na wielką skalę w dolarach, byłoby prędzej doszło do ich zwyżki. Wcześniej obudziłoby się było sumienie publiczne. Reforma naszego skarbu byłaby rychlej zapoczątkowana. Jest rzeczą z pewnością szkodliwą, że spekulacja walutowa więzi zbyt dużo kapitału i pracy, ale nasyłanie policji na kark spekulantom tylko pogarsza sytuację. Większe ryzyko podnosi ceny walut. Koszty policji państwo pokrywa nowemi emisjami, które znowu oddziaływują zwyżkowo na ceny. Czyż jednak nadmierna spekulacja nie jest winą, zasługującą na karę? Bez przyczynienia się władz spada na spekulantów karzący miecz sprawiedliwości. Odstrasza ich skutecznie od spekulacji przesadnej. Prawo popytu i podaży wymierza sprawiedliwość. Byliśmy wszyscy świadkami strat, poniesionych przez spekulantów z chwilą, gdy wyśrubowali kurs walut obcych do granic, na których nie mógł się utrzymać. Broń państwowa, zaczerpnięta z arsenału policyjno-karnego, jest bezsilna wobec spekulacji. Już to samo winno być ostrzeżeniem przed wymachiwaniem tępą szabelką. Sfera popytu i podaży nie jest sceną, na której państwo może z powodzeniem występować.
Ataki na spekulantów wydają mi się równie nieuzasadnione, jak przypisywanie winy rolnikom. Wieś wyszła z zawieruchy wojennej obronną ręką w porównaniu z miastami. Niema w tem ani winy, ani zasługi rolników. Jest to nieuniknione następstwo rozrzutności rządu, nieściągania podatków w dostatecznej mierze. Chłopi, tezauryzując pieniądze, przeciwdziałają drożyźnie.
Jedynym sposobem uzdrowienia naszej waluty jest wstrzymanie emisji. Uważam za szkodliwe jej powiększanie, choćby służyło nabywaniu złota i srebra. Pokrycie kruszcowe jest potrzebne, ale drukowanie w tym celu pieniędzy papierowych mści się drożyzną. Nawet nabywanie walut i dewiz zagranicznych w zamiarze regulowania kursów nie wydaje mi się wskazanem. P. K. K. P. musi zawczasu nabywać pewne ilości walut i dewiz na potrzeby skarbu, choćby przyszło je płacić nowemi emisjami. Ostatnio zaczęła je nabywać w zamiarze odsprzedawania, gdy drożeją, ażeby tym sposobem zapobiec ich dalszej zwyżce. Proceder podobny praktykowały banki emisyjne z powodzeniem przed wojną. Stąd wniosek, że i obecnie jest wskazany. Zapominają zwolennicy tego mniemania o przysłowiu "Quod licet Jovi, non licet bovi"****. Przed wojną banki nie wybijały na ten cel nowych, niewymienialnych pieniędzy papierowych. Regulowanie kursu przez sprzedaż dewiz nie może trwale przyczynić się do stabilizacji marki, jeżeli równocześnie bank emisyjny mnoży ilość marek gwoli zakupna dewiz. Może wywrzeć ten skutek, gdyby bank kupował dewizy markami, dawniej puszczonemi w obieg, gdyby była pewność, że rząd, zmuszając bank do nowych emisyj, umożliwiających udzielenie przez bank pożyczek skarbowi, nie pokrzyżuje usiłowań stabilizacji marki.
~*~
Nie ustają żądania nowych wydatków. Trzeba sobie jasno uprzytomnić, co to znaczy? Skarb z podatków, wraz z wliczeniem dochodów, które osiąga skutkiem nałożenia jednorazowej daniny, nie jest w stanie pokryć wydatków, już postanowionych. Niedobór budżetowy wynosi zgórą sto miljardów. Nowe wydatki oznaczają wielkie zwiększenie niedoboru budżetowego.. Pożyczkami, ani wewnętrznemi, ani zewnętrznemi, nie można wyrównać braków, bo kapitaliści nie mają zaufania do polskiej gospodarki skarbowej z powodu nadużywania prasy drukarskiej przez państwo polskie. Żądania zwyżek płac urzędniczych czy też innych nowych wydatków są w danych warunkach identyczne z wezwaniem do wybicia nowych pieniędzy. Obojętną jest rzeczą, czy poplecznicy tego projektu zdają sobie sprawę z tego, co czynią. Wiadomo przecie: Dobremi chęciami jest piekło brukowane. Najlepsze chęci nie ochronią nas przed drożyzną i spadkiem naszej waluty, temi nieuchronnemi następstwami wybicia nowej fali pieniędzy papierowych. Byłoby zgoła niezrozumiałem, gdyby było inaczej. Skąd właściwie zagranica przychodzi do tego, ażeby nam sprzedać więcej bawełny, maszyn kawy, herbaty etc. z tytułu wybicia przez nas nowych pieniędzy papierowych. Rząd podnosi pensje urzędnicze. Przypuśćmy, że dolar kosztuje nadal tyle marek polskich, ile kosztował przed zwyżką pensyj. Wówczas urzędnik mógłby kupić więcej kawy lub innych zagranicznych towarów. Kupuje je. Ilości konsumowane mu nie wystarczają. Żąda nowych podwyżek. Jego pobory rosną. Nabywa bieliznę, mąkę zagraniczną, pomarańcze, czekoladę w coraz to większych ilościach. Przecież to jest nie do pomyślenia, a zajśćby musiało, gdyby nowe emisje nie wpływały podrażająco na kurs dewiz. Łatwo dowieść, że zagranica w znacznej mierze ignoruje nasze emisje. Od chwili utworzenia państwa, od listopada 1818 r., przybywa marek. Już trudno je zliczyć, ale ilość dolarów, któremi rozporządzamy, nie wzrasta. Przeciwnie, zmniejsza się. Przeliczywszy ilość marek polskich z początkiem 1919 r. na dolary wedle ówczesnego kursu, przeliczywszy ich ilość obecną na dolary wedle dzisiejszego kursu, łatwo wyrachować zmniejszenie się ilości dobrych walut zagranicznych, któremi możemy rozporządzić. Zagranica ani myśli dać nam więcej dolarów z tytułu mnożenia naszych marek. Co gorsza, nie chce nam pożyczyć dolarów, póki nie zaniechamy druku nowych pieniędzy. Ten stan rzeczy musi zczasem odbić się podrożeniem towarów na targu wewnętrznym.
Szczególnie niebezpiecznym sofizmatem jest przeświadczenie o potrzebie równowagi między poszczególnemi działami wydatków. Często jest mowa o braku granic naturalnych, który nas zmusza do wielkiego wysiłku militarnego. Nie badam słuszności tej tezy. Nie badam możności przeciwdziałania odpowiednio obmyślanym systemem przymierzy. "Posito, sed non concesso", że tak istotnie jest. Cóż stąd wynika? Jeżeli wydatki wojskowe są nieuchronnie wielkie, należy zmniejszyć inne. U nas rozumuje się wprost przeciwnie. Zakłada się konieczność wielkich wydatków wojskowych. Powtóre, konieczność nieprzeznaczania na ten cel zbyt wielkiego procentu ogólnej sumy rozchodów. Ażeby ten podwójny cel osiągnąć, podwyższa się preliminarze wydatków sanitarnych, szkolnych i innych, boć przecie nie uchodzi szafować groszem publicznym głównie na cele militarne. Partyzanci znacznych rozchodów wojskowych wcale nie czują się powołani do żądania, ażeby tworzenie fakultetów medycznych w Poznaniu i Wilnie odroczyć o lat kilka. Poplecznicy ich natychmiastowego otwarcia nie domagają się redukcji wojska. Jedni i drudzy stwierdzają "konieczność" obu wydatków, ale nie chcą uznać spadku marki za nieuniknione następstwo obu poprzednich "konieczności". Dziwią się naiwnie, czy też perfidnie, jakim sposobem kraj o tak wielkich bogactwach naturalnych może mieć tak złą walutę? Jakgdyby węgiel i nafta, drzemiące w głębi ziemi, a nie rządy nakazywały wybijać pieniądze papierowe w nadmiernej ilości. Walutę obniżają źli ludzie, którzy wołają o rozszerzenie zakresu działania państwa gwoli zdobycia posady, niemniej ludzie dobrej woli, którzy także występują z nowemi żądaniami, nie zdając sobie sprawy z następstw akcyj, opłacanych dalszemi emisjami. Kto wie, czy obecnie w Polsce nie są najbezpieczniejsi ludzie dobrej woli, ale małego rozumu.
Mógłby mi na to ktoś powiedzieć, że zrównoważenie dochodów i wydatków może dokonać się odpowiedniem podwyższeniem podatków. Bezwątpienia. Nie od dziś jestem zwolennikiem silniejszego naciśnięcia śruby podatkowej. Niestety, nie można wycisnąć dowolnie wielkich funduszów tą drogą. Można wydobyć bez szkody 25-33% dochodu społecznego w społeczeństwach bogatych. Chęć uzyskania więcej uniemożliwiłaby oszczędzanie, a więc uzyskanie kapitału, potrzebnego do rozbudowy działalności gospodarczej. Przesilenie wynikło stąd, że w chwili wybuchu wojny rząd za wiele ludzi począł zatrudniać. Jedynym sposobem ratunku jest zmniejszenie państwowego personalu cywilnego i wojskowego. Uważam za błąd w rozumowaniu pomijać przyczyny najbliższe, bezpośrednie na rzecz dalszych. Błąd doniosły, bo rozstrzygający o wyborze środków zaradczych. Skuteczne muszą polegać na walce z podstawowym współczynnikiem zjawiska, a nie na próbach leczenia symptomów pochodnych.
Drukowanie pieniędzy papierowych było w pewnych granicach koniecznością wojenną. Czas najwyższy otrząść się z psychozy wojennej. W toku wojny czasami popłaca hasło mierzenia sił na zamiary. Wysiłek finansowy i gospodarczy jest niezdolny do podobnych lotów. W tym zakresie powodzenie uwarunkowane jest mierzeniem zamiarów podług sił. Megalomanja wiedzie do zguby. Za czasów austrjackich, a więc kilka lat temu, nie było w Krakowie rządowego gimnazjum żeńskiego. Państwo pobierało czesne za prawo uczęszczania do szkół średnich. Instytucja lekarzy szkolnych była w gimnazjach nieznana. Obecnie wszystko się zmieniło. Czy na lepsze? Mnie się zdaje, że nie, bo administracja austrjacka nie uskuteczniała swych zamierzeń środkami finansowo, gospodarczo i moralnie potępienia godnemi. Tylko w świetle psychozy wojennej cele zawsze uświęcają środki.
W tej książce, która słusznie w odrodzeniu moralnem widzi jądro zagadnienia, chciałbym ze szczególnym naciskiem podkreślić, że bicie nowych pieniędzy papierowych uważam za oszustwo. Dlaczego? - jest przecie ustawowo dozwolone. Zamiar oszukiwania zapewne nie istnieje. W jakim więc sensie nazywam nowe emisje oszustwem? Brak złego zamiaru nie zmienia faktu, że bicie nowych pieniędzy jest poszkodowaniem obywateli, połączonem z ich wprowadzaniem w błąd, a właśnie to uważam za istotę oszustwa. Mnożenie marek jest ukrytym podatkiem, utajonym zaborem części majątku i dochodu obywateli w przeciwstawieniu do jawnego zaboru, zwanego opodatkowaniem. Jest bankructwem materjalnem, bo spłatą zobowiązań w coraz to gorszym pieniądzu, bankructwem jawnie nie zgłoszonem.
Emisja pieniędzy papierowych umożliwia państwu życie nad stan. Rozrzutność w gospodarce państwowej, nierozumna, bo niepomna zasady: "Pamiętaj rozchodzie, żyć z dochodem w zgodzie", jest naśladowana skwapliwie przez całe społeczeństwo. Złe przykłady znajdują chętniej naśladowców, niż dobre. Gdy państwo kroczy drogą pozornie łatwego wzbogacenia się bez oszczędności i pracy, trudno wymagać od obywateli innego postępowania. W razie nadmiernych emisyj spekulacja staje się popłatniejszą, niż produkcja. Cóż dziwnego, że panoszy się ze szkodą produkcji, - ale czyja wina? Przecie nie spekulantów. Szerzą się kradzieże, rozwielmożnia się lenistwo i łapownictwo. Odrodzenie moralne jest uwarunkowane stabilizacją waluty czyli oszczędnością w gospodarce państwa i gmin. Tylko tą drogą można skutecznie przeciwdziałać deprecjacji waluty i moralności.
*Rozprawa ta, oddana do druku z końcem 1921 r., stanowiła część dzieła zbiorowego: "O naprawie Rzyczypospolitej", Kraków 1922, a nadto była drukowana w tygodniku warszawskim: "Tydzień Polski" z końcem kwietnia i z początkiem maja 1922 r. (P. S.).
**
*** fr. ilość nieznaczna, nieistotna.
**** łac. "co wolno Jowiszowi, tego nie wolno wołu"
Mógłby mi na to ktoś powiedzieć, że zrównoważenie dochodów i wydatków może dokonać się odpowiedniem podwyższeniem podatków. Bezwątpienia. Nie od dziś jestem zwolennikiem silniejszego naciśnięcia śruby podatkowej. Niestety, nie można wycisnąć dowolnie wielkich funduszów tą drogą. Można wydobyć bez szkody 25-33% dochodu społecznego w społeczeństwach bogatych. Chęć uzyskania więcej uniemożliwiłaby oszczędzanie, a więc uzyskanie kapitału, potrzebnego do rozbudowy działalności gospodarczej. Przesilenie wynikło stąd, że w chwili wybuchu wojny rząd za wiele ludzi począł zatrudniać. Jedynym sposobem ratunku jest zmniejszenie państwowego personalu cywilnego i wojskowego. Uważam za błąd w rozumowaniu pomijać przyczyny najbliższe, bezpośrednie na rzecz dalszych. Błąd doniosły, bo rozstrzygający o wyborze środków zaradczych. Skuteczne muszą polegać na walce z podstawowym współczynnikiem zjawiska, a nie na próbach leczenia symptomów pochodnych.
Drukowanie pieniędzy papierowych było w pewnych granicach koniecznością wojenną. Czas najwyższy otrząść się z psychozy wojennej. W toku wojny czasami popłaca hasło mierzenia sił na zamiary. Wysiłek finansowy i gospodarczy jest niezdolny do podobnych lotów. W tym zakresie powodzenie uwarunkowane jest mierzeniem zamiarów podług sił. Megalomanja wiedzie do zguby. Za czasów austrjackich, a więc kilka lat temu, nie było w Krakowie rządowego gimnazjum żeńskiego. Państwo pobierało czesne za prawo uczęszczania do szkół średnich. Instytucja lekarzy szkolnych była w gimnazjach nieznana. Obecnie wszystko się zmieniło. Czy na lepsze? Mnie się zdaje, że nie, bo administracja austrjacka nie uskuteczniała swych zamierzeń środkami finansowo, gospodarczo i moralnie potępienia godnemi. Tylko w świetle psychozy wojennej cele zawsze uświęcają środki.
W tej książce, która słusznie w odrodzeniu moralnem widzi jądro zagadnienia, chciałbym ze szczególnym naciskiem podkreślić, że bicie nowych pieniędzy papierowych uważam za oszustwo. Dlaczego? - jest przecie ustawowo dozwolone. Zamiar oszukiwania zapewne nie istnieje. W jakim więc sensie nazywam nowe emisje oszustwem? Brak złego zamiaru nie zmienia faktu, że bicie nowych pieniędzy jest poszkodowaniem obywateli, połączonem z ich wprowadzaniem w błąd, a właśnie to uważam za istotę oszustwa. Mnożenie marek jest ukrytym podatkiem, utajonym zaborem części majątku i dochodu obywateli w przeciwstawieniu do jawnego zaboru, zwanego opodatkowaniem. Jest bankructwem materjalnem, bo spłatą zobowiązań w coraz to gorszym pieniądzu, bankructwem jawnie nie zgłoszonem.
Emisja pieniędzy papierowych umożliwia państwu życie nad stan. Rozrzutność w gospodarce państwowej, nierozumna, bo niepomna zasady: "Pamiętaj rozchodzie, żyć z dochodem w zgodzie", jest naśladowana skwapliwie przez całe społeczeństwo. Złe przykłady znajdują chętniej naśladowców, niż dobre. Gdy państwo kroczy drogą pozornie łatwego wzbogacenia się bez oszczędności i pracy, trudno wymagać od obywateli innego postępowania. W razie nadmiernych emisyj spekulacja staje się popłatniejszą, niż produkcja. Cóż dziwnego, że panoszy się ze szkodą produkcji, - ale czyja wina? Przecie nie spekulantów. Szerzą się kradzieże, rozwielmożnia się lenistwo i łapownictwo. Odrodzenie moralne jest uwarunkowane stabilizacją waluty czyli oszczędnością w gospodarce państwa i gmin. Tylko tą drogą można skutecznie przeciwdziałać deprecjacji waluty i moralności.
*Rozprawa ta, oddana do druku z końcem 1921 r., stanowiła część dzieła zbiorowego: "O naprawie Rzyczypospolitej", Kraków 1922, a nadto była drukowana w tygodniku warszawskim: "Tydzień Polski" z końcem kwietnia i z początkiem maja 1922 r. (P. S.).
**
*** fr. ilość nieznaczna, nieistotna.
**** łac. "co wolno Jowiszowi, tego nie wolno wołu"